21 listopada 2018

Miniatura. Nieplanowana lekcja życia

– Mamo…? Jak mogłaś!
Hermiona obróciła notes, który pół minuty wcześniej wyjęła spod kanapy. Na metalowej tabliczce przytwierdzonej do skórzanej oprawy widniał napis: „ten pamiętnik należy do Rose Weasley – nie otwierać!”.
– No pięknie… – mruknęła kobieta.
Chwilę później usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami – skłonność do teatralnego zachowania właścicielka dziennika odziedziczyła właśnie po Hermionie, chociaż w jej przypadku bunty wieku młodzieńczego nigdy nie nadszarpywały relacji z rodzicami, a z przyjaciółmi.
Rose od około dwóch lat, przyjeżdżając ze szkoły magii na święta i wakacje, na każdym kroku szukała zwady, posądzała domowników o knowanie przeciwko niej i rozmawiała z nimi tylko wtedy, gdy sama miała na to ochotę. Trafienie w dobry dzień dziewczyny mogło wiązać się z sympatyczniejszym nastrojem panującym w całym domu albo przygotowaniem rodzinnego posiłku, ale nie musiało. Akurat tego ranka razem – przed wyjściem Hermiony do pracy na dziesięć godzin – przygotowały naleśniki i zaplanowały, że wieczorem zagrają w szachy. Niestety, perspektywa wspólnie spędzonego czasu legła w gruzach przez pamiętnik, o którym Rose najpewniej sama zapomniała.
Zbieg okoliczności zdenerwował Hermionę, ale też odrobinę rozbawił. Dokańczała ostatni akapit notatek, a zawsze robiła to w pokoju dziennym, bo uwielbiała perfekcyjną miękkość zestawu wypoczynkowego i mogła oprzeć rękę o szerokie oparcie, kiedy spomiędzy palców wysunął się jej długopis. Zwykły, mugolski długopis, jakiego używała do zapisków niewymagających specjalnej protekcji. Potoczył się prędko po dywanie i znikł pod sofą. Odłożyła na stół zwój papierów, uklękła na podłodze – w obu kolanach jej strzyknęło – i pochyliła się, żeby wyjąć z wąskiej szczeliny zgubę. W szczycie lenistwa najpewniej użyłaby zaklęcia przywołującego, ale miała blisko, a po różdżkę również musiałaby się schylać. Hermiona zauważyła nie tylko długopis, ale i bok grubego zeszytu w twardej okładce. Obie rzeczy wyciągnęła, powoli wstała i przyjrzała się tej wcześniej niewidzianej. W tym samym momencie zjawiła się Rose, przez sekundę zaróżowiona, jakby odbyła bieg po kuchni, ze szklanką wypełnioną pomarańczowym sokiem w dłoni. Czarownice wymieniły spojrzenia, a później wzrok dziewczyny spoczął na prostokątnym przedmiocie. Szybko poczerwieniała, rozpoznawszy swój pamiętnik w rękach matki. Nastąpiły krzyk, tupnięcie nogą, ucieczka do sąsiedniego pokoju – tym razem bez wszczynania awantury, żądania wyjaśnień i podarowania Hermionie szansy na wytłumaczenie nieporozumienia.
Kobieta westchnęła. Delikatnie rozchyliła wewnętrzne strony dziennika, chcąc sprawdzić, czy jest zabezpieczony jakąkolwiek magią. Nie był, ale ciążył w jej ręku jak głaz, chociaż do ciężkich nie należał, a ona nie powinna była odczuwać winy. Położyła go na mniejszym stoliku obok lampki, powoli, niemal pieszczotliwie, jakby się obawiała, że dźwięk klapnięcia nim o blat dobiegnie uszu Rose i nastolatka wścieknie się jeszcze bardziej.
– Rose, Rose. Moja ty niepociecho – szepnęła. Otuliła się ciaśniej burym swetrem i wyszła na korytarz, kroki stawiając niemal bezszelestnie. Ich brzmienia również się obawiała, bo nie wiedziała, czy nie zmieni zdania w sprawie niemiłego zajścia, stojąc pod drzwiami prowadzącymi do sypialni córki. W innej sytuacji być może oczekiwałaby przeprosin albo przeczekałaby, aż humor dziewczyny ulegnie poprawie, jednak temat tak drażliwy jak pamiętnik wymagał natychmiastowej interwencji.
Po chwili wahania ułożyła dwa palce w haczyk i zapukała. Wyszło ciszej, niż zamierzała. Ściany oraz drzwi dzielące ją od Rose pozostały milczące, nie przedarł się przez nie choćby przeciągły jęk irytacji pomieszany z warknięciem.
– Rose – zaczęła Hermiona – porozmawiajmy. Nie zajrzałam do twojego dziennika, nie przeczytałam ani jednego zdania, ani jednej strony.
Cisza.
– Spadł mi długopis i… Nie, to bez sensu. Nie będę mówić do siebie.
Cisza…
– Skoro nie bierzesz odpowiedzialności za swoje rzeczy, to nie dziw się, że potem ktoś je znajduje w różnych częściach domu i zastanawia się, co to, u licha, jest. – Odwróciła się na pięcie i już miała odejść, gdy gałka – kamienna, z grawerem róży – drgnęła. Ujęła ją w palce, przekręciła i weszła do pomieszczenia zajmowanego przez Rose od dziewięciu lat.
Młoda czarownica spoczywała na łóżku, plecami odwrócona od wejścia. Widok kaskady rudych loków, rozsypanych na poduszce, często wywoływał w Hermionie rozrzewnienie i chęć sięgnięcia po grzebień, by mogła te pukle pogładzić i przeczesać. Nigdy nie miała go dość, a budzenie córki, zwłaszcza w słoneczne poranki, kiedy promienie podbijały odcień włosów, należało do jej ulubionych czynności w ciągu lata. Tym razem jednak w pokoju panował półmrok, a o włosowym powabie nie było żadnej mowy.
– Nie zapraszałam cię – bąknęła Rose. – Nie chcę z tobą rozmawiać.
– Na pewno? – zapytała Hermiona. – Musisz znać moją wersję wydarzeń, a nie tylko własną, na podstawie której wywnioskowałaś, że – o zgrozo – zapoznałam się z zawartością twojego pamiętniczka…
– Mamo…
– Daj mi dokończyć – powiedziała stanowczo kobieta. Opisała córce, nie pomijając najbzdurniejszych szczegółów, jak doszło do nieszczęsnego zbiegu okoliczności.
– Oczywiście przez kontakt fizyczny nie wyczułam żadnej magicznej bariery i muszę cię spytać. Dlaczego nie zabezpieczasz swoich złotych myśli?
Rose po raz pierwszy obróciła się w kierunku matki. Na jej opuchniętej buzi błąkał się grymas przypominający uśmiech po zjedzeniu cytryny.
– Czy to nie jest jasne jak słońce dla jednej z najpotężniejszych żyjących czarownic? – zakpiła. – Jak miałabym korzystać z dziennika w wakacje, za każdym razem zabezpieczając go zaklęciami? Przepraszam, że nie znam jakichś wykwintnych czarów permanentnych.
– Och. – Hermiona przyłożyła rękę do czoła. – Rzeczywiście. Wystarczyło zapytać, Rose. Albo poprosić tatę o jakąś małą kłódeczkę. Zwykłą, niezaczarowaną kłódeczkę.
Nastolatka wzruszyła ramionami.
– A może nie chciałam, żebyście wiedzieli o moich zapiskach? W Hogwarcie są bezpieczne przed wścibskimi osobami, a tu, w domu… Wy cały czas pracujecie, Hugo żyje w innym świecie. Zostawienie dziennika w salonie… to był taki malutki wyraz swobody – wyjaśniła.
Hermiona pogładziła ją po plecach.
– Prowadzenie pamiętnika to żaden powód do wstydu. Ba, za parę, paręnaście lat powrócisz do niego i…
– I będę się śmiać ze swojej głupoty? – wtrąciła Rose z przekąsem. – Mamo, nie chodzi o wstyd… Ty nie miałaś tajemnic przed rodzicami? – spytała.
Wyraz twarzy Hermiony uległ zmianie. Jej usta rozciągnął uśmiech, który nie dosiągł oczu.
– Tajemnice? Nawet sobie nie wyobrażasz – odparła smutno. Zsunęła ze stóp domowe pantofle i powoli wciągnęła nogi na łóżko, co wyraźnie zaskoczyło Rose, ale przesunęła się i zrobiła miejsce. – Oni właściwie nic nie wiedzieli o swojej jedynej córce… Żyliśmy w dwóch odrębnych światach. Nie potrafili ze mną rozmawiać o magii, a ja, rozdzielona z nią w czasie przerw od szkoły, coraz gorzej funkcjonowałam wśród mugoli. Rodzice często podejmowali rozmowy dotyczące branży dentystycznej. Mogłam ich wysłuchać, oni mnie również, co nie znaczy, że rozumieliśmy się. Widzisz… my, tutaj, możemy się sprzeczać o jakieś błahostki, ale ty nigdy nie zostaniesz zmuszona do wymazania staruszkom pamięci. – Hermiona spojrzała na córkę odrobinę poweselała.
Nastolatka zerwała się z pozycji leżącej i usiadła po turecku, jeszcze bardziej mnąc żółtą kapę pod spodem.
– Cooo?! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Wymazałaś pamięć babci i dziadkowi? Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
– Cóż, nie jestem z tego dumna – wyznała kobieta. – Poza tym źle się wyraziłam. Nie wymazałam, a zmodyfikowałam. – Uniosła palec wskazujący, podkreślając wagę własnych słów.
– Nie wierzę ci! – Rose przytknęła dłoń do ramienia matki, jak gdyby chciała ją szturchnąć, ale w ostatniej chwili opamiętała się. – Nie zrobiłabyś tego…
– Taaak? A brzmi to bardziej nieprawdopodobnie od historii z bazyliszkiem i petryfikacją? Od potyczki z trollem, z Wierzbą Bijącą? – Hermiona zaśmiała się krótko, ale swoją uwagą dała Rose do myślenia. Dziewczyna całkiem umilkła, a później pokręciła głową.
– No dobra. Co cię do tego pchnęło? – zaciekawiła się.
Hermiona powróciła wspomnieniami do dnia, w którym, przy użyciu dość skomplikowanych i mało powszechnych czarów, wmówiła własnym rodzicom, że są bezdzietni, a ich życiowym celem jest przeprowadzka do Australii. Dokładnie pamiętała minę pani Granger, tymczasowo Wilkinson, gdy ocknęła się i zapytała młodą czarodziejkę, kim jest i dlaczego przebywa na cudzej posesji.
– Miłość? Potrzeba ochrony najbliższych? To było tuż przed wyruszeniem z Harrym i Ronem na poszukiwanie horkruksów, tę część znasz.
– Tak – przytaknęła Rose.
– Przypisałam im nową tożsamość, sprawiłam, że wynieśli się z Wielkiej Brytanii. Daleko, daleko od problemów świata czarodziejskiego. Po wszystkim kazali mi opuścić swój dom, ale byłam przygotowana – wręczyłam im broszury wypełnione po brzegi informacjami o Australii. I odeszłam z pustką ziejącą w sercu. To była chyba najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam.
– Więc… gdybyś… gdybyś nie przeżyła… Oni nadal żyliby na innym kontynencie?
– Prawdopodobnie. I byliby bezpieczni – mruknęła Hermiona. W mrocznych czasach często brała pod uwagę ten scenariusz.
– Ja cię kręcę. – Rose opadła z powrotem na poduszki.
Obie czarownice wzbiły wzrok w rozciągnięty na suficie plakat Harpii z Holyhead. Ujęta w ramy prostokątnego obrazu Glynnis Griffiths, słynna szukająca z lat pięćdziesiątych, łapała raz po raz znicza, kończąc tym samym siedmiodniowy mecz. Jej szmaragdowa szata powiewała na wietrze, podobnie jak jasne włosy splecione w luźny warkocz. Rose uwielbiała Harpie z Holyhead i czciła barwy drużyny, kupując bibeloty w odcieniach zieleni oraz złota. Miała nadzieję, że któregoś dnia sama będzie profesjonalnie grać w quidditcha.
– No a… nie mogłaś po prostu kazać im się wynieść z kraju, dopóki nie skończy się walka z Sama-Wiesz-Kim?
– Mogłam, jednak wolałam, żeby żyli spokojnie.
– To trochę egoistyczne – orzekła twardo dziewczyna. – Gdybyście przegrali… odebrałaś im pamięć o tobie. Nie mogliby wspominać jedynego dziecka, nie byłoby okresu żałoby. Nic. Smutne. – Głos nastolatki zmiękł. Hermiona spojrzała na nią i ze zdumieniem odkryła, że po rumianym policzku spłynęła łza, pozostawiając wilgotny szlak.
– Zdaję sobie z tego sprawę. – Sama miała ochotę pozwolić popłynąć łzom. – Myślałam o nich nieustannie, tęskniłam. Mimo tych wszystkich różnic dzielących nas jako rodzinę. Ale to nie jest najgorsze.
– A co?
– Jakby to ująć… Hm. Widzisz, kiedy pył wojenny opadł, zastanawiałam się, czy odbierać im szczęście utkane przez te parę miesięcy w Australii. Bo skoro i tak byli nieświadomi rzeczy, przez jakie przechodziłam, skoro nie rozumieli, a może i nie chcieli rozumieć, to dlaczego miałabym stuknąć ich w głowy różdżką, przywrócić do Anglii i pozwolić na dalsze martwienie się córką – wiedźmą? – Hermiona, powierzając ten sekret swojemu dziecku, najpierw odczuła dojmujący wstyd, a później ulgę, ponieważ Rose, chociaż nie rozumiała powagi ówczesnych realiów, przyjęła tę historię – jeden z wielu gorzkich epizodów – dojrzale.
– Nie, mamo. Przecież zasługiwałaś na nich. Jako wspaniała wiedźma. Jedna z najmądrzejszych. – Palce Rose spoczęły na ramieniu matki.
Hermiona przymknęła oczy i rozkoszowała się ciepłym dotykiem.
– Dziękuję ci za te słowa – szepnęła.
– Czasem myślę, że gdybym miała przejść przez to wszystko, przez co przeszłaś ty, nie dałabym rady. Zwariowałabym – oceniła Rose, nie opuszczając dłoni.
– Nieprawda. Dałabyś radę…
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Bo, po pierwsze, jesteśmy ulepione z tej samej gliny. A po drugie – Hermiona westchnęła przeciągle – wielokrotnie w moim życiu okazywało się, że dostosowanie się do sytuacji, choćby nie wiadomo jak trudnej, przychodziło naturalnie. Nadal tak jest. Robisz to, co musisz, co uważasz za słuszne. Ciężkie jest jedynie mierzenie się z późniejszymi konsekwencjami tych działań.
Spojrzenie Rose zmiękło. W zamyśleniu pokiwała głową.
– Będę o tym pamiętać. I przepraszam za pamiętnik.
– Nie ma za co, Rose. Idź po niego, zanim trafi w kolejne niepowołane ręce.
– Racja. – Zerwała się z łóżka i pomaszerowała do wyjścia. – A ty tutaj zostaniesz…?
– Zaraz wstanę – odpowiedziała Hermiona i ziewnęła przeciągle. Nie miała ochoty ruszyć ani jedną częścią ciała. Była zmęczona po pracy, jak i zmęczona wspomnieniami, ponadto dobrze się czuła w odrobinę zabałaganionym pokoju swojej pociechy. Nieco zazdrościła jej możliwości beztroskiego, spokojnego dorastania, a jednocześnie cieszyła się, że w swoim czasie zrobiła tyle, ile była w stanie, aby następne pokolenia żyły w bezpieczeństwie.

W gruncie rzeczy nie wiedziała, czy Rose dałaby radę zmierzyć się ze złem, które dotknęło ją i jej przyjaciół. Była przecież racjonalistką, ale i chciała wierzyć własnym słowom i temu, że człowiek odnajdzie się w każdej sytuacji, jeśli zostanie do tego przymuszony. Jednak gdyby do tego doszło, gdyby Rose i Hugo musieli stawić czoła tak wielkiemu wyzwaniu – następnego dnia, tygodnia, miesiąca, roku – Hermionie, jako matce, pękłoby serce. I właśnie dlatego przed dwudziestoma pięcioma laty zmodyfikowała pamięć państwa Granger. Pragnęła, by ich serca pozostały nienaruszone.

*

Zwycięskie opowiadanie 14. edycji konkursu na miniaturę miesiąca na Katalogu Granger. Jeszcze raz bardzo dziękuję jury za przychylne oceny oraz wskazanie drobnych błędów. Dodaję tę miniaturkę, ponieważ wiąże się ono bezpośrednio z HNP - mamy Rose prowadzącą dziennik, jedynie kilka lat później po obecnych wydarzeniach z opowiadania.